piątek, 5 maja 2017

PYRKON 2017


Pyrkon. pyrkon i po pyrkonie....
Minął tydzień od konwentu, więc kiedy emocje trochę opadły można wziąć się za opisanie co tam było, jak tam było. W końcu skoro po tygodniu o tym pamiętam znaczy, że było istotne na tyle by to opisać ;)

GŻDACZOWANIE
Ale zacznijmy od początku. Po przedłużającym się oczekiwaniu (w tym roku wyjątowo się przedłużającym) jest wiadomość: jesteś gżdaczem. Hip hip hurra! W domu twierdzą, że to pchanie się na darmową trzydniową robotę, ale tak może stwierdzić tylko osoba, która nigdy nie przywdziała pomarańczowej koszulki. Jasne, że pierwszy raz zgłosiłam się po to, żeby nie płacić za bilet, ale to nie jedyna zaleta wolontariatu, na rzecz pyrkonu. Nie będę tu pisać o wspaniałej atmosferze, bo po pierwsze tego się nie da opisać, a po drugie ciężko to zrozumieć osobie, która gżdaczem nie była. Tego trzeba najzwyczajniej w świecie spróbować. Polecam i ręczę, że się spodoba i nie będziecie sobie wyobrażać konwentu bez pomarańczowej koszulki ;) Szczególnie, że najfajniejszą częścią imprezy jest ta, kiedy już uczestników nie ma, lub kiedy ich jeszcze nie ma, ale tego nie mogę potwierdzić, bo w montażkonie nie miałam nigdy przyjemności brać udziału.

No ale przejdźmy do bardziej namacalnych korzyści. Po pierwsze kiedy ustawiliśmy się w kolejkę do wejścia wyszła kobieta i zapytała czy są jacyś gżdacze, po czym zmęczonych ale radosnych zabrała do środka (poza oczywistym zmęczeniem popociągowym, wywołanym spędzeniem wielu godzin na głośnym korytarzu wagonu, do szczęścia uwolnienia nas od kolejki dołożył się zimny opad atmosferyczny). Po takiej sytuacji było wiadomo, że Pyrkon musi się w tym roku udać ;)

Kolejnym faktem i tym do mnie przemawiającym najbardziej jest fakt spania na antresoli. Po pierwsze mniejszy tłok, po drugie większe poczucie bezpieczeństwa, że nic nie zginie, po trzecie podobno ciepło idzie do góry, a że w sleeproomie za ciepło nie jest, to dobry argument. I po czwarte dopiero w tym roku zauważone, śmierdzi mniej. Nie to, że wszyscy gżdacze się myją, ale przechodząc koło niektórych miejsc w hali, fiołków bynajmniej czuć nie było...

Apropo łazienek po zeszłorocznym kolejkonie postanowiłam w tym roku nieco skorzystać z przywilejów należnych pomarańczowym. I o ile w kolejce do prysznica stałam grzecznie, bo nie cieszyły się, aż takim zainteresowaniem i szło to dość sprawnie, to wprawdzie z lekkimi wyrzutami ale kolejki do toalety sybtelnie omijałam. I nie ukrywajmy na prelekcje też się łatwiej dostać w pierwszej kolejności.



I ostatni, dotyczący konwentowej waluty argument. Darmowe jedzonko! Poza świeżutkimi tostami, herbatą i ciachami, które były dość standardowe, to w tym roku organizatorzy się postarali i zapewnili nam obiady, a jedzenie na konwencie  droższe niż złoto. Tylko, że ja wiem, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda ale... To, że coś jest darmowe nie znaczy, że można dać byle co. I o ile wielkość porcji była super i makaron dobry to sosy dosyć średnie. Szczególnie jak człowiek się nastawił na rarytasy, króte widniały w przesłanym nam menu. Dobrze, że jak człowiek głodny to zje wszystko.

PRELEKCJE
Dosyć dyskusyjną zaletą gżdaczowania jest przypisanie do konkretnej sali (chyba, żeś lotny). Jak dowiedziałam się, że w tym roku pilnuje sali literackiej, to nawet przez moment się zastanawiałam czy nie zrezygnować. Ale ale! Po raz kolejny po czasie się cieszę z przydziału, który otrzymałam. W prawdzie prelekcja, na której mi najbardziej zależało okazała się beznadziejną reklamą autora ale prelekcje, które kompletnie mnie nie interesowały okazały się genialne. I po wieloletnim urazie do polskich książek (wstrętny autorze, który mnie skrzywdziłeś zgiń!), okazało się, że jednak jest dla mnie nadzieja w tej kwestii. Jadąc na konwent wiedziałam tylko o istnieniu Jakuba Ćwieka, ale całą moją wiedzą na jego temat było to, że ma brodę i podobno jest najprzystojniejszym polskim autorem. No trochę mała wiedza na temat polskich pisarzy... Teraz wiem, że w najbliższym czasie koniecznie muszę sięgnąć po książki w/w J.Ćwieka i Rafała Kosika, których wywodami byłam zachwycona, a także seriale audio Krzysztofa Piskorskiego. Ogólnie czułam się trochę jak na konferencji paleontologicznej z Przyjaciół, gdzie Ross był celbrytą. Nie spodziewałam się, że na pisarzy można reagować, tak jak na aktorów/muzyków... Ilość fanów "atakujących" Ćwieka była tak ogromna, że na jeden z paneli ze swoim udziałem spóźnił się niemal piętnaście minut ;)



Poza literackimi byłam tylko na dwóch prelekcjach. Jedna dotyczyła kobiet wampirów, której dla mnie się zepsuć nie dało, dzięki dobremu tematowi, ale i autorka dobrze się przygotowała więc jak najbardziej na plus. Druga to Quo Vadis Star Wars, która po raz kolejny udowodniła mi, że można być fanem za bardzo i to przeszkadza w prowadzeniu wywodów na dany temat. Nie to, że prelekcja była zła, bo była całkiem dobra i ciekawa i gdybym miała wybór jeszcze raz, to nadal bym się na nią wybrała. Ale uważam, że przez słowa autora zbytnio przemawiały jego emocje i w dobrym odbiorze przeszkadzał również źle ustawiony mikrofon, który był dużo dużo za głośny, co oczywiście nie było winą prelegenta tylko gżdacza.

POZOSTAŁE ATRAKCJE
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nic nie skrytykowała ;) Osoby zajmujące się planszówkami to w tym roku była jakaś tragedia, oczywiście nie wszyscy ale wystarczyły dwie osoby, żeby sprawić, że nawet gdybym mieszkała w Poznaniu i bardzo nie miała z kim zagrać to nie wybrałabym się do nich... Pan, który wydawał planszówki, nie miał o nich pojęcie. Dostawał dokładny opis czego potrzebujemy, a za każdym razem przynosił dokładnie tą samą grę, która spełniała tylko jeden postawiony wymóg, mogły w nią grać dwie osoby... I widać, że wcale nie miał ochoty tam siedzieć, a pomoc to już w ogóle wykraczała poza jego możliwości. Ale to jeszcze nic. Kobieta, która się tym wszystkim opiekowała była tak nieznośna, że dawno nie spotkałam tak, niestety muszę użyć tego słowa, głupiej baby. O ile pomoc gżdaczowa jest super, to pomaganie tej kobiecie zabijała moją cierpliwość. Zmuszanie ludzi do robienia TRZY razy tego samego i narzekanie, że to my nie pracujemy efektywnie, pomimo, że wykonywaliśmy jej rozkazy sprawiało, że miałam ochotę rzucić jej tymi planszówkami w twarz. Po czym przyszła dziewczyna odpowiedzialna za gry i okazało się, że to nadal jest zrobione nie tak jak trzeba było. I nie wiem jakim cudem ale mam nadzieję, że to przeczytasz, jesteś zgorzkniałą, tempą dzidą skoro nie ogarniasz, że upchane w torbę planszówki również można wyciągnąć bez zniszczenia ich, trzeba mieć tylko mózg, bo moje gry wrzucane w torebkę, z masą innych szpargałów, jakoś są w stanie idealnym, wręcz bez nawet najmniejszej ryski na pudełku.I tym przemiłym akcentem kończę temat gier planszowych.

Jeśli chodzi o elektronikę, był to wyjątkowo udany rok dla tego bloku. Jak udało się już dostać do pada to grało się bardzo przyjemnie, szczególnie, że na niektórych stoiskach były przecudne pufy, na których gdybym mogła, chętnie bym spała. I uwaga dla organizatorów games roomu, powinniście tu trochę posiedzieć i nauczyć się podejścia do ludzi. Fajne, miłe i pomocne człowieki ;) I przepraszam, jeśli nadużyłam gościnności jednego ze stoisk, korzystając wielokrotnie z fotobudki ;)

I muszę wspomnieć o Panu opiekującemu się Jedi'owymi szlafroczkami, chętnie robił zdjęcia, doradzał i pomagał.




COSPLAYe
Nie rozpisując się zbytnio wymienię tylko na koniec wpisu, stroje, które moim zdaniem zasługują na na wyróżnienie.
1.Dla mnie absolutnie numer jeden tego roku: PsyDuck. Przy czym strój, jak strój. Jako Janusz Cosplayu uważam, że najważniejsze to widoczność co to za postać i jakiś wkład w tworzenie stroju, a nie pójście na łatwiznę i zamówienie całości. Ale w tym wypadku ważniejsze okazało się wczucie się w rolę. Ge-nial-ne! Kiedy zapytałam osobę w środku czy można zrobić zdjęcię zaczęła uciekać krzycząc psajajaj! Jeśli Pokemony nie istnieją, a w środku siedziała prawdziwa osoba to gratulację.



2. Przesłodka Velma. Niestety postaci z mojej ulubionej bajki jest tak mało, że cieżko kogoś znaleźć. I choć mijałam kilka dziewczyn to miały takie miny, że strach było podchodzić. A ta jedna była doskonałym wyborem. Była tak zaskoczona, że chcę sobie z nią zrobić zdjęcie, że nie mogłam się potem przestać uśmiechać. Przesłodka i przeskromna dziewuszka ♥



3. Słowiański DeadPool. Bohater grany prze R.Reynoldsa daje tak duże pole do popisu, że ktoś musiał w końcu wpaść na tak genialny pomysł. Ogólnie ukraińcy to dość popularny cosplay w tym roku. Poza DeadPoolem, na uwagę zasługuje również słowiański Jezus w pięknym pokutnym dresie.
4. Dwóch genialnych Loganow. Nic dodać, nic ując.

PODSUMOWANIE
Pyrkon 2017 dostaje ode mnie trzy razy tak (no może dwa i pół ;)) Więc jeśli ktoś się nadal waha czy warto zarezerwować sobie kwietniowy weeked na konwent to jak najbardziej polecam, w każdym wieku. Mam tylko nadzieję, że w przyszłym roku jakoś lepiej rozplanują umieszczenie sleeproomu bo miałam wrażenie, że w tym roku było jakoś wszędzie daleko, więc wolałam rano zabrać wszystko co mogłoby się przydać ze sobą.
Jednakże teraz pzostaje tylko czekać na przyszłoroczną imprezę.


PS.Za błędy przepraszam, jest prawie 4rano ;)
PS2. Zastanawia mnie ogromna liczba osób, przebranych za lekarzy z czasów czarnej zarazy. Wynika to z filmu Inferno, który wyszedł w tym roku czy z czegoś innego o czym nie wiem? Ktoś mnie oświeci??



poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kolejkon 2016


Po zeszłorocznym wpisie wychwalającym Pyrkon pod niebiosa, aż głupio mi teraz pisać to co mam zamiar. Bardzo przykro mi to stwierdzić, ale organizacja w tym roku padła całkowicie. Czego tym bardziej nie rozumiem, bo w zeszłym roku wszystko było ok. Na Pyrkonie 2015 od otworzenia kas do momentu, w którym byłam w środku minęło 15minut, a tym razem był tłok, ścisk, zimnica i ogólny chaos. Sprzedaż biletów ruszyła o 10:00, a wpuszczanie miało się zacząć dopiero dwie godziny później co było kompletnie bez sensu, bo powodowało tylko przepychanki i rosnące z każdą minutą zdenerwowanie. Dodatkowe również ze względów bezpieczeństwa było to słabo przemyślane, bo gdyby wpuszczali od razu, ruch by się rozłożył, a tak to ogromna grupa ludzi zaczęła szturmować bramki w tym samym momencie. Nam i tak udało się dostać na teren konwentu stosunkowo szybko, bo zdążyłam odwiedzić gżdaczroom, przebrać się, wymalować i rozpakować, a na zewnątrz ludzie nadal stali w ogooomnej kolejce.
Niestety to nie był koniec kolejek, ponieważ na większość prelekcji trzeba było przychodzić godzinę! wcześniej. Pozwolicie, że nie wspomnę o kolejkach do pryszniców....
I tak jak w zeszłym roku nie rozumiałam ludzi, którzy twierdzili, że  impreza powinna się nazywać kolejkon, tak w tym roku dotarło to do mnie ze zwiększoną siłą.

I ostatni przytyk w stronę organizatorów, jest taki, że informacja o odwołaniu, a tym bardziej przesunięciu prelekcji, czy pojawieniu się nowej, ogłaszana poprzez wywieszenie kartki na drzwiach danej sali jest dla mnie zwyczajnie niezrozumiała i wyraża trochę brak szacunku dla konwentowiczów. Tym bardziej, że mieli środki, by ogłosić takie informacje. W niedziele dziewczyna siedząca za mną mówiła, że odwołano siedem prelekcji, na które się wybierała. Szczególnie niefajne jest to, że marnując czas na dotarcie pod salę, traciliśmy możliwość wejścia na coś innego, bo kolejki były po kilkaset osób.




Również cosplaye jakoś mnie nie zachwyciły w tym roku, nie spotkałam wielu osób, których przebrania zwróciłyby moją uwagę na dłużej. Najlepsi byli mali Jedi i jak przystało na księżniczkę, mała Leia wygrała wszystko ♥ Bardzo fajna była również dziewczynka w stroju Szczerbatka, a z dorosłych Pan przebrany za amerykańskiego policjanta (chyba w stroju na motor), który dodatkowo wczuł się w swoją rolę oraz coś czego się nie spodziewałam, czyli hiszpańska inkwizycja ;)

Stoisk więcej, ale jakby mniej zachwycających rzeczy.

 O! I komiksów nie było przy kupowaniu biletów! ;>




Więc podsumowując tegoroczny Pyrkon. Było mega super. Obkupiliśmy się w planszówki, znalazłam genialne stanowisko drukujące różności na koszulkach/kubkach/torbach/itp., a prelekcje (jeśli już się udało dostać ;)) były na najwyższym poziomie. Najgorsi superbohaterowie z Człowiekiem Psawarką na czele byli bardzo zabawni. Prelekcja o pieniądzach, choć z tematem konwentu miała niewiele wspólnego, była bardzo pouczająca. W Panu prowadzącym wykład o filozofii SW i Panu mówiącym o wampirach jestem wielce zakochana i życzę wszystkim takich wykładowców. Najlepsze jednak ze wszystkiego były warsztaty kulinarne i chyba najlepsze sushi jakie jadłam w życiu. Bardzo miło, że ktoś chce się dzielić swoją ogromną, tajemną wiedzą.




Na moje zadowolenie duży wpływ miało również doświadczenie z zeszłego roku, które sprawiło, że byłam mądrzejsza i przywiozłam sobie śpiwór, karimatę i ciepłą tygrysię pidżamę ;)
Gdyby ktoś się wybierał w przyszłym roku, nawet jeśli stwierdzi, że przecież ciepło jest, to polecam taki zestaw, a dodatkowo zaopatrzenie się w czajnik i/lub opiekacz do kanapek. Z takim zestawem nawet jak będzie mnóstwo minusów to i tak wrócimy z konwentu zadowoleni :)
Do zobaczenia za rok.

foto. Blondas :*


PS. Więcej zdjęć na facebooku.

środa, 6 maja 2015

Apolitycznie o polityce


Jak się uprę, że chcę coś (zazwyczaj książkę) mieć i to mieć ją tanio, to nie ma możliwości, żeby było inaczej. I tym sposobem w moje ręce trafiła książka Małgorzaty Tusk "Między nami", wygrzebana w tesco za zawrotną sumę czterech złotych. Moja intuicja mówiąca, że skoro kosztuje 24zł to znaczy, że powinnam jeszcze poczekać, jak zwykle mnie nie zawiodła ;) A bardzo chciałam ją przeczytać, bo trafiłam na kilka recenzji, które tą pozycję polecało. Odnalazłam w niej to, na co po cichu liczyłam, czyli politykę bez polityki, rzeczywistość będącą tak blisko, a jednak tak niezależnie obok wielkich dla Polski wydarzeń. Od strony technicznej wydaję mi się, że daleko jej do ideału, natomiast treściowo mnie urzekła. Wyłania się z niej obraz Pani Małgosi jako kochającej mamy i babci, cierpliwej żony, normalnej fajnej kobiety, której daleko do ideału, która jest jak nasze mamy, z tą tylko różnicą, że trafił jej się mąż, który się pcha do polityki. Nie boi się też przyznać, może nie wprost, że będąc młodszą, była, za przeproszeniem, zwyczajnie głupia ;) Przy dwóch opowieściach, aż musiałam się zatrzymać i przeczytać ponownie, bo nie wierzyłam, że to na poważnie.... Nie idealizuje też swojego męża, ani małżeństwa z nim. Ich życie pokazuje, że nad miłością trzeba pracować, czasem jest to ciężka harówka, pełna wzlotów i upadków, jednak wydaję mi się, że po tych latach małżeństwa ich związek jest dojrzały i kochają się bardziej niż na początku znajomości.

Zdjęcie z polskieradio.pl

Moja ocena książki może być trochę nieobiektywna, bo zawsze miałam jakąś niewytłumaczalną słabość do Donalda Tuska. Pamiętam jak w 2007roku pomimo mojej całkowitej apolityczności i nieorientowania się w tym co się dzieje na scenie politycznej, mimo wszystko byłam strasznie rozczarowana wynikami wyborów, nie rozumiałam jak to możliwe, że skończyło się tak jak się skończyło. Platforma w tamtym okresie dawała jakąś nadzieję. Być może po latach trochę rozczarowała, jednak ciągle wierzę, że wtedy prezydentem powinien zostać ktoś inny. Może wtedy Polska wyglądałaby zupełnie inaczej, kto wie....
A kończąc temat polityki, na której, podkreślam po raz kolejny kompletnie się nie znam, a wracając do książki. Z pewnością nie jest to pozycja dla elektoratu PiS, z pewnością jest to dobra książka dla fanów Tuskowych (choć w sumie kto nie lubi Kasi?...;)) i dla osób jak ja w dużym stopniu apolitycznych. Przede wszystkim jednak jest to kilkaset stron opowieści o życiu, miłości, macierzyństwie, trochę o PRLu, gdzieś tam z polityką w dalekim tle. Zaryzykuję stwierdzenie, że większości kobiet przeczytanie "Między nami", zajmie maksymalnie kilka dni, bo fajnie się ją czyta, tak po prostu.

środa, 29 kwietnia 2015

Nerdzimy! czyli Pyrkon2015


Kilka razy podczas Pyrkonu zastanawiałam się co tu napiszę. Jednak kiedy wróciłam do domu stwierdziłam, że nie ma sensu opisywać Wam poszczególnych paneli, na których byłam, różnych błędów i niedociągnięć ze strony organizatorów, ani dokładnie tego co mi się nie podobało i że doczekacie się w końcu wpisu, w którym narzekania będzie znacznie mniej niż pozytywów ;)
Jest jednak aspekt, który choćbym bardzo nie chciała tego robić, to jako emerytowana tancerka muszę poruszyć. Mianowicie warsztaty modern jazz, na które tak bardzo się cieszyłam i dla których zrezygnowałam z prelekcji o cosplayu!, o ja głupia i naiwna!.... =( Ja rozumiem, że była to lekcja dla zwykłych, nietańczących śmiertelników, ale bez przesady. Pomijając to, że prowadząca była słabo przygotowana, bo z godzinnych warsztatów, które miała prowadzić, tak naprawdę przygotowała się na 20minut i CAŁKOWICIE pominęła rozgrzewkę, a to co pokazywała roiło się od błędów, które miałam ogromną ochotę jej wytknąć. Jedna z najbardziej zmarnowanych godzin w moim życiu.
O pozostałych prelekcjach się nie będę wypowiadać, bo choć jedne były ciekawsze inne trochę mniej, to zbyt słabo znam się na około nerdowskich sprawach ;) by oceniać je jakoś merytorycznie.. Szczególnie, że w przeciwieństwie do Serialkonu, nie było żadnej naprawdę żenującej prelekcji.
Ale kilka słów o tych prowadzących, którzy najbardziej mi się spodobali:
  • "15 zasłużonych Oscarów, których nigdy nie przyznano". Bo chłopaki z Geekozaur.pl są w tym po prostu dobrzy. Zawsze się ich dobrze słucha, nawet wtedy gdy się z nimi nie zgadzamy, widać, że lubią to o czym mówią, robią to lekko i świetnie się przy tym bawią....
  • "Najlepsze seriale wszechczasów". Jak wyżej. Wprawdzie nie udało mi się dostać na tą prelekcję, ale wysłuchałam jej kilka miesięcy temu w Krakowie.
  • "Najczęściej powtarzane motywy w filmach Disney'a". Tego tematu nawet gdyby się bardzo starać, nie dało się popsuć, a prelegentka ma świra na punkcie tej wytwórni, bardzo pozytywnie.
  • "Z półki na półkę, czyli wielka wymiana książek". Wprawdzie to nie prelekcja, ale wszystko z książkami jest super! I jeszcze poznałam ludzi tworzących jeden z moich ulubionych portali Lubimyczytać.pl, więc no.... =)
Ale i tak najcudowniejsze były:
  • małe dzieci w przebraniach, wielkie brawa dla rodziców za świetne kostiumy
  • Jugger - dziwna gra, którą niestety miałam okazję obserwować tylko przez chwilę. Jednak i tak skradła moje serce. 

więc jeśli ktoś w Krakowie, w to gra, to bardzo chętnie bym dołączyła.

Tu macie jeszcze kilka filmików:


i świetny pokaz fireshow. (wiem, słaba jakość, ale tylko na taką pozwala mój aparat)


Po jednej z dziewczyn widać było, że robi to od niedawna, więc lekko się stresowałam, kiedy wymachiwała podpalonym hula-hopem.

Podsumowując: super impreza (serio, nawet MI się podobało), ale chyba jestem już za stara, więc jeśli ktoś w przyszłym roku wybiera się autem, to rezerwuję miejsce ;) Co nie znaczy, że podróż pociągiem z owczarkiem belgijskim i jego właścicielką, która przypominała starszą Phoebe nie była fascynująca =P Ponadto Pyrkon udowodnił mi, że człowiek może nie spać i nie jeść przez trzy dni, a pomimo to nadal żyć i całkiem nieźle funkcjonować.
Co do samego Poznania. Stereotypy jednak wcale nie są takie głupie, bo 2,50zł za toaletę na dworcu to jednak przesada (choć częściowo rozumiem taką cenę, bo była naprawdę wypasiona =P), nie mówiąc o tym, że brak toalety w Pizza-hut, która się ponoć uważa za restaurację, a nie zwykła pizzerię tak mnie zaskoczył, że nawet nie wiem jak to skomentować....

A po zdjęcia zapraszam na facebooka :) W przyszłym roku jak brzuch pozwoli, to może w końcu zdecyduję się na Slave Leie =)

poniedziałek, 23 marca 2015

Partia zakończona, czyli co wypadło na kości....


Jedna sesja i druga sesja sprawiły, że jakoś tak długo zeszło mi z książką. Choć staram się czytać dużo, to życie i trochę też moje lenistwo weryfikuje założenia. Ale dotarłam nareszcie do ostatniej strony. Przy czym mówię nareszcie tylko dlatego, że jeszcze kilka części przede mną. Deja Dead nie okazała się wprawdzie tym na co liczyłam, ale kiedy w końcu udało mi się pokonać ustawiczne myślenie o serialu, czytanie stało się ogromną przyjemnością. Choć uważam, że to trochę nieuczciwe reklamować książkę logiem serialu, skoro jedyne co je łączy to imię, nazwisko i zawód głównej bohaterki. Niemniej jednak jest to doskonale napisana, trzymająca w napięciu (serio, w niektórych momentach bałam się czytać, obawiając się, że wydarzy się coś strasznego ;)) powieść kryminalistyczna i z pewnością sięgnę po kolejne części. Nie pokochałam wprawdzie Temprence tak bardzo jak jej serialowej imienniczki ale taka też daje radę.


Widać, że Kathy Reichs jest antropologiem, to co pisze jest sensowne i choć nie sprawdzałam to wydaje mi się, że poprawnie opisane. Niestety ze dwa razy zdarzyło jej się zapomnieć, że kryminał to jednak lekka forma, a nie naukowe opracowanie. Opis śladów jakie zostawia narzędzie ciągnący się kilka stron, to mimo wszystko dla przeciętnego człowieka zdecydowanie za dużo.
Nie mogę się doczekać, aż przekonam się czy z powstającej w trakcie wydarzeń relacji, w kolejnych tomach narodzi się jakiś romans, a istnienie kolejnych części nawet gdybym nie wiedziała o ich istnieniu jest mocno widoczne po ostatnim rozdziale.
Cóż więcej pisać, myślę, że każdy fan kryminałów będzie zadowolony z sięgnięcia po tą pozycję, jest dobra zarówno technicznie, jak i pod względem fabuły. Ostrzegam jednak fanów Kości, że na czas czytania obowiązkowym jest zapomnieć o istnieniu serialu. A potem znów można wrócić, do dziesiątego ostatniego sezonu i delektować się równie świetną ale jakże inną historią.....



piątek, 6 marca 2015

Karton, makulatura i próba recyclingu


"Mały, osierocony chłopiec, wychowany przez pudełkowych trolów, próbuje uratować przyjaciół od nikczemnego niszczyciela szkodników." To tyle jeśli chodzi o filmwebowy opis. Opis jakich wiele, nic ciekawego, ale sam tytuł robi bajce ogromną krzywdę. Pudłaki, no cóż może być ciekawego w historii, która tak się nazywa?... Ale kiedy spojrzymy, że są to pudełkowe trolle opowieść staje się już na wstępie bardziej fascynująca. O fabule rozpisywać się nie będę, bo w ogólnej konstrukcji nie jest jakaś nadzwyczajna (ale spojlery i tak będą ;)). Wiadomo, że są ci dobrzy, którzy uważani są za złych, przez innych dobrych, którzy jednak się zagubili i ci źli, którzy chcą wykorzystać naiwność tych drugich dobrych, wmawiając im, że ci pierwsi dobrzy są źli i trzeba się ich pozbyć. Potem większość rozumie swój błąd, intryga wychodzi na jaw i wszyscy żyją długo i szczęśliwie, poza złym brzydalem.

z facebookowego fanpage The Boxtrolls



O samej animacji pisać nie będę bo się na tym kompletnie nie znam ale doceniam żmudną pracę, bo z pewnością wymagała nie tylko precyzji ale przede wszystkim cierpliwości i ogromu czasu. Chociaż o oryginalność wyglądu głównego bohatera mogli się bardziej postarać, bo odkąd pojawiło się "How to train your dragon" to nastała moda na chudego rozczochranego bruneta jako bohatera kreskówki. (swoją drogą zdanie miało brzmieć "odkąd HTTYD dostało oscara" ale coś mnie natchnęło, żeby to sprawdzić i byłam tak zdziwiona, że przez kilka minut się na to patrzyłam. A to utwierdza mnie po raz setny w przekonaniu, że oskary, to od bardzo dawna tylko jakiś mało śmieszny żart...) I tak, aż trzech głównych bohaterów wśród tegorocznych nominowanych, wyglądało dokładnie tak jak Czkawka z "Jak wytresować smoka". Przy czym jeden przypadek jest uzasadniony bo to on sam =P Spotkałam się także z opiniami, że Pudłaki są kopią Minionków, ale osobiście uważam, że mają tylko takie same pośladki ;)

No i o samej bajce tyle, ale zanim Disneyowskie księżniczki wmówiły nam, że w produkcji dla najmłodszych chodzi o to, żeby były śliczne i różowe, bajki miały przede wszystkim zawierać jakieś przesłanie i czegoś uczyć. I to jest największą zaletą "The Boxtrolls". Bo poza uświadomieniem, jakże radosną sceną końcową, że trzeba słuchać co mają do powiedzenia ci, których kochamy, wyrabiać sobie zdanie o innych dopiero kiedy ich poznamy i standardowym bądźmy dobrzy dla ludzi, a niektórzy mogą kłamać bo świat nie jest idealny, to jest też przesłanie trochę bardziej ukryte i chyba znacznie ważniejsze.

Tu pojawi się wspomniany wcześniej przeze mnie spoiler!

A mianowicie o coś czego by tu nie było gdyby Pudłaki, Pudłakami nie były, a tylko zwykłymi trollami lub np. trollami w torebkach foliowych. Jest w animacji złowieszcza scena, w której wszyscy kartonowi bohaterowie mają zostać unicestwieni zgniatarką, a rozczochrany Eggs błaga ich, żeby uciekały, wyszły z pudełek bo inaczej zginą. Nie chcę się zastanawiać, co czuje maluch kiedy widzi ten przepełniony rozpaczą obraz i przez jakiś czas myśli, że zło zwyciężyło. No hej!, w końcu jest jeszcze mały i może nie wiedzieć, że w animowanym, dziecięcym świecie historia musi się zakończyć dobrze.... I kiedy wydaję się, że tym razem może być inaczej niż zwykle, pojawiają się nagie trolle i ratują sytuację, a na retrospekcji widzimy jak przez dziurę w pudle udało im się uciec. A morał z tego jest taki, że i my musimy czasem wyjść ze swoich własnych pudeł. Może nie zawsze jest, aż tak dramatycznie, że ma to na celu ratowanie życie ale jednak musimy. To nie tak, że możemy. Serio, musimy. Nie mówię, że na zawsze, że całkowicie. Ale są takie momenty, że trzeba wychylić głowę, ze swojej bezpiecznej kryjówki. Z pudła, które sami sobie stworzyliśmy, ze swoich leków, uprzedzeń, złych doświadczeń. Ja na przykład strasznie nie lubię poznawać nowych ludzi, ale wiem, że pomijając to, że może nam się jakaś znajomość w życiu przydać, to czasem wśród bandy ludzi niewartych nawet chwili naszej uwagi, poznajemy wspaniałe osoby. Być może nie są to przyjaźnie na całe życie, być może kiedyś to będzie znajomość tylko na zasadzie facebookowych życzeń świątecznourodzinowych, ale w danym momencie są to mega ważni ludzie w Twoim życiu, którzy jeśli im na to pozwolisz, pomogą Ci znaleźć małą szczelinę w pudle, żeby przez nią od czasu do czasu wyglądać i przy odrobinie szczęścia nie rozerwą kartonu ;) I bynajmniej nie chodzi mi o to, żeby zrzucić karton permanentnie i biegać nago (w sensie emocjonalnym), krzycząc "TU JESTEM, róbcie co chcecie!" Bo czasem trzeba wrócić do kartonu, żeby nie zwariować. Tylko niech nasze pudełko nie przeszkadza nam w życiu, prawdziwym życiu, a nie tylko egzystencji. Więc zróbcie w tym tygodniu coś, czego dotąd nie robiliście, a czego się boicie lub wydaję się wam, że nie dacie rady. Niech to będzie nawet zwykłe uśmiechnięcie się do kogoś w autobusie albo powiedzenie czegoś miłego obcej osobie albo spróbowanie nowej potrawy, cokolwiek. Kto wie, co wyniknie z uchylenia wieka....



Rozpisałam się, a kompletnie nie wiem czy dokładnie przekazałam to co chciałam... Więc, jeśli ktoś mnie nie do końca zrozumiał, to zachęcam do obejrzenia filmu, może wtedy się rozjaśni, ewentualnie do pisania komentarzy bądź wiadomości, jestem otwarta na dyskusję.... pod warunkiem, że klawiatura się zmieści do pudła ;)

poniedziałek, 2 marca 2015

Tylko jeden odcień szarości czyli pan Grey nie tak straszny jak Go malują....


Tego posta być nie powinno. Zarzekałam się, że absolutnie nie oglądnę "Pięćdziesięciu twarzy Greya", jednak komentarze w internecie wręcz mnie do tego zmusiły.... No bo, jak nie zerknąć na film, będący wcieleniem wszelkiego zła świata, deprawacji totalnej i obrzydliwego wyuzdanego seksu? Na film, który stał się jeszcze większym wrogiem grzecznych dziewczynek niż Harry Potter, Pokemony, Gwiezdne Wojny i tarot razem wzięte. No właśnie! Chcąc nie chcąc musiałam.

Zdjęcie: tvn24.pl

W międzyczasie obejrzałam klasyk "9 i pół tygodnia". W tym momencie pojawił się pomysł na post porównawczy, bo stwierdziłam, że to jest to, o czym ponoć jest Grey. Czekałam cierpliwie, aż film pojawi się w internecie, bo jednak bez przesady, płacić za to nie będę. Choć pojawiła się taka myśl, żeby jednak. Jakaż radość i szczęście, że szybko ten pomysł został odrzucony! Seans mam za sobą, ale koniec końców porównania nie będzie. A to dlatego, że porównywać nie ma czego.  Film jest tylko jeden poziom wyżej niż Kac Wawa, bo tu przynajmniej twórcy udają, że jakiś scenariusz miał być. Tak właściwie, to nie wiem o czym był ten film, bo w sumie chyba o niczym. A uwierzcie ja strasznie lubię badziewnie, beznadziejne produkcje, kocham nisko budżetowe niemieckie komedie, a na Striptizerkach Zombie bawiłam się świetnie. A to dużo mówi o tej produkcji.... Ponadto zastanawiałam się, skąd oni do jasnej anielki wzięli tą aktorkę. Dawno nie wiedziałam czegoś tak złego. Umiejętnościami aktorskimi przewyższają Dakote Johnson polskie aktorki i to nawet takie występujące w Pamiętnikach z wakacji, a chemii między nią, a Jamiem Dornanen nie ma ni krzty. Choć aktor przynajmniej próbuje, widać, że chłopak stara się wyciągnąć z tego co dostał ile może, no ale nie jest, aż tak zdolny, żeby pociągnąć cały film. Ogólnie obsada, poza główną bohaterką, nie jest aż taka zła. A i brak jakichkolwiek aktorskich umiejętności nie przeszkadzałby mi tak bardzo, gdyby aktorka była, jeśli nie piękna, to choć ładna, a tu taka sytuacja.... Christian też bosko ciasteczkowy nie jest, natomiast były takie ujęcia, w których mogłabym zrozumieć, że się dziewczynom podoba ;)
Przeglądając ciekawostki o filmie w rubryce z nazwiskami branymi pod uwagę natknęłam się na kilka na prawdę fajnych i zdolnych ludzi i choć rozumiem, dlaczego nie zgodziliby się po przeczytaniu "scenariusza" wystąpić w tym obrazie to jest to zdecydowanie wielka szkoda. Bo w ciemno daję Greyowi 8/10 zakładając, że główne role grają Alexander Skarsgård i Kat Dennings. Z taką obsadą żadne braki scenariuszowe nie byłyby mi straszne, a ta dwójka sprawiłaby nawet, że wybrałabym się do kina, choć z założenia tego nie robię.

Zdjęcie: facebook
Zdjęcie: facebook





















Przechodząc powoli do tematu poza filmowego ale jakże z tym filmem związanego. Największym absurdem tego filmu (poza faktem, że w ogóle powstał i zarobił tyle pieniędzy) jest fakt, że kiedy Anastazja jest bita przez "ukochanego" w trakcie seksu, przyrządem, jakkolwiek się nazywa, używanym przez dżokejów, podoba jej się ów fakt, natomiast na końcu filmu kiedy uderza ją parcianym paskiem, co wydaje mi się zdecydowanie mniej bolesne (w końcu poprzednie urządzonko jest z założenia po to, żeby bolało? wprawdzie konia, ale to nie ważne ;)) Ana strzela focha, jakby właśnie usłyszała, że główny bohater jest Hitlerem i teraz wymorduje jej całą rodzinę.... Mój mały rozumek kompletnie tego nie ogarnia.

Czytając o książce czy filmie i samemu nie mając z nimi żadnego kontaktu, a zastanawiając się nad ich fenomenem, myślałam, że w końcu zrozumiano, że kobieta nie zawsze potrzebuje romantyka i czasem trzeba ją pchnąć na ścianę i całować aż straci dech, że potrzebujemy męskich mężczyzn i zdecydowanych zachowań. I jakże się pomyliłam, bo okazało się, że jest to opowieść o dziewczynie, która tak strasznie boi się samotności, że zakocha się w pierwszym lepszym, który okaże jej choć odrobinkę zainteresowania. Najsmutniejsze jest to, że takich kobiet jest strasznie dużo, że utarło się, iż kobieta samotna jest niekompletna i za wszelką cenę musi sobie kogoś znaleźć. Baby weźcie się w garść! Minęły już czasy, że mamy siedzieć i czekać na księcia! Trzeba się ogarnąć, bo na co księciu ostatnia pierdoła, która boi się nawet swojego imienia? Nikt z taką osobą na dłuższą metę nie wytrzyma...

No i w końcu temat, który wywołuje największe kontrowersje, a u mnie powoduje największy wybuch śmiechu. W dwudziestym pierwszym wieku, kajdanki wywołują jeszcze jakieś kontrowersje?? Serio?? Może w filmie były wspomniane jakieś bardziej nietypowe rzeczy, podkreślam nietypowe a nie niestosowne, szokujące, wyuzdane czy jakkolwiek deprawujące, to o tyle to co było pokazane na ekranie i wszystko na co zgodziła się Ana to był tylko seks. Ludzie seks! To takie coś, dzięki czemu jesteście na świecie i coś co z założenia ma sprawiać przyjemność. Dlaczego chcecie wchodzić z butami do czyjegoś łóżka, czy nie łóżka, co kto woli? Naprawdę, aż tak was oburza, że ktoś postrzega swoją seksualność inaczej niż wy? A to, że umiarkowany ból sprawia przyjemność już dawno zostało potwierdzone naukowymi badaniami, taka reakcja mózgu, sory... Niestety, więcej wyuzdania było w komentarzach na temat filmu, niż w samym obrazie, więc okazało się jak zwykle, że z filmowców tacy bardziej erotomani gawędziarze. A jak chcecie dobry film o kobiecie zapatrzonej w faceta, który ją wykorzystuje, z jakimiś sensownymi scenami erotycznymi i prawdziwie zdrożnymi elementami, to jak zwykle trzeba uciec się do klasyki i polecam "9 i pół tygodnia", bo prawdziwym Christianem pozostaje  Mickey Rourke ♥

A prawdziwym Greyem Gandalf  ;)

Grafika z:  hideyourarms.com