środa, 6 maja 2015

Apolitycznie o polityce


Jak się uprę, że chcę coś (zazwyczaj książkę) mieć i to mieć ją tanio, to nie ma możliwości, żeby było inaczej. I tym sposobem w moje ręce trafiła książka Małgorzaty Tusk "Między nami", wygrzebana w tesco za zawrotną sumę czterech złotych. Moja intuicja mówiąca, że skoro kosztuje 24zł to znaczy, że powinnam jeszcze poczekać, jak zwykle mnie nie zawiodła ;) A bardzo chciałam ją przeczytać, bo trafiłam na kilka recenzji, które tą pozycję polecało. Odnalazłam w niej to, na co po cichu liczyłam, czyli politykę bez polityki, rzeczywistość będącą tak blisko, a jednak tak niezależnie obok wielkich dla Polski wydarzeń. Od strony technicznej wydaję mi się, że daleko jej do ideału, natomiast treściowo mnie urzekła. Wyłania się z niej obraz Pani Małgosi jako kochającej mamy i babci, cierpliwej żony, normalnej fajnej kobiety, której daleko do ideału, która jest jak nasze mamy, z tą tylko różnicą, że trafił jej się mąż, który się pcha do polityki. Nie boi się też przyznać, może nie wprost, że będąc młodszą, była, za przeproszeniem, zwyczajnie głupia ;) Przy dwóch opowieściach, aż musiałam się zatrzymać i przeczytać ponownie, bo nie wierzyłam, że to na poważnie.... Nie idealizuje też swojego męża, ani małżeństwa z nim. Ich życie pokazuje, że nad miłością trzeba pracować, czasem jest to ciężka harówka, pełna wzlotów i upadków, jednak wydaję mi się, że po tych latach małżeństwa ich związek jest dojrzały i kochają się bardziej niż na początku znajomości.

Zdjęcie z polskieradio.pl

Moja ocena książki może być trochę nieobiektywna, bo zawsze miałam jakąś niewytłumaczalną słabość do Donalda Tuska. Pamiętam jak w 2007roku pomimo mojej całkowitej apolityczności i nieorientowania się w tym co się dzieje na scenie politycznej, mimo wszystko byłam strasznie rozczarowana wynikami wyborów, nie rozumiałam jak to możliwe, że skończyło się tak jak się skończyło. Platforma w tamtym okresie dawała jakąś nadzieję. Być może po latach trochę rozczarowała, jednak ciągle wierzę, że wtedy prezydentem powinien zostać ktoś inny. Może wtedy Polska wyglądałaby zupełnie inaczej, kto wie....
A kończąc temat polityki, na której, podkreślam po raz kolejny kompletnie się nie znam, a wracając do książki. Z pewnością nie jest to pozycja dla elektoratu PiS, z pewnością jest to dobra książka dla fanów Tuskowych (choć w sumie kto nie lubi Kasi?...;)) i dla osób jak ja w dużym stopniu apolitycznych. Przede wszystkim jednak jest to kilkaset stron opowieści o życiu, miłości, macierzyństwie, trochę o PRLu, gdzieś tam z polityką w dalekim tle. Zaryzykuję stwierdzenie, że większości kobiet przeczytanie "Między nami", zajmie maksymalnie kilka dni, bo fajnie się ją czyta, tak po prostu.

środa, 29 kwietnia 2015

Nerdzimy! czyli Pyrkon2015


Kilka razy podczas Pyrkonu zastanawiałam się co tu napiszę. Jednak kiedy wróciłam do domu stwierdziłam, że nie ma sensu opisywać Wam poszczególnych paneli, na których byłam, różnych błędów i niedociągnięć ze strony organizatorów, ani dokładnie tego co mi się nie podobało i że doczekacie się w końcu wpisu, w którym narzekania będzie znacznie mniej niż pozytywów ;)
Jest jednak aspekt, który choćbym bardzo nie chciała tego robić, to jako emerytowana tancerka muszę poruszyć. Mianowicie warsztaty modern jazz, na które tak bardzo się cieszyłam i dla których zrezygnowałam z prelekcji o cosplayu!, o ja głupia i naiwna!.... =( Ja rozumiem, że była to lekcja dla zwykłych, nietańczących śmiertelników, ale bez przesady. Pomijając to, że prowadząca była słabo przygotowana, bo z godzinnych warsztatów, które miała prowadzić, tak naprawdę przygotowała się na 20minut i CAŁKOWICIE pominęła rozgrzewkę, a to co pokazywała roiło się od błędów, które miałam ogromną ochotę jej wytknąć. Jedna z najbardziej zmarnowanych godzin w moim życiu.
O pozostałych prelekcjach się nie będę wypowiadać, bo choć jedne były ciekawsze inne trochę mniej, to zbyt słabo znam się na około nerdowskich sprawach ;) by oceniać je jakoś merytorycznie.. Szczególnie, że w przeciwieństwie do Serialkonu, nie było żadnej naprawdę żenującej prelekcji.
Ale kilka słów o tych prowadzących, którzy najbardziej mi się spodobali:
  • "15 zasłużonych Oscarów, których nigdy nie przyznano". Bo chłopaki z Geekozaur.pl są w tym po prostu dobrzy. Zawsze się ich dobrze słucha, nawet wtedy gdy się z nimi nie zgadzamy, widać, że lubią to o czym mówią, robią to lekko i świetnie się przy tym bawią....
  • "Najlepsze seriale wszechczasów". Jak wyżej. Wprawdzie nie udało mi się dostać na tą prelekcję, ale wysłuchałam jej kilka miesięcy temu w Krakowie.
  • "Najczęściej powtarzane motywy w filmach Disney'a". Tego tematu nawet gdyby się bardzo starać, nie dało się popsuć, a prelegentka ma świra na punkcie tej wytwórni, bardzo pozytywnie.
  • "Z półki na półkę, czyli wielka wymiana książek". Wprawdzie to nie prelekcja, ale wszystko z książkami jest super! I jeszcze poznałam ludzi tworzących jeden z moich ulubionych portali Lubimyczytać.pl, więc no.... =)
Ale i tak najcudowniejsze były:
  • małe dzieci w przebraniach, wielkie brawa dla rodziców za świetne kostiumy
  • Jugger - dziwna gra, którą niestety miałam okazję obserwować tylko przez chwilę. Jednak i tak skradła moje serce. 

więc jeśli ktoś w Krakowie, w to gra, to bardzo chętnie bym dołączyła.

Tu macie jeszcze kilka filmików:


i świetny pokaz fireshow. (wiem, słaba jakość, ale tylko na taką pozwala mój aparat)


Po jednej z dziewczyn widać było, że robi to od niedawna, więc lekko się stresowałam, kiedy wymachiwała podpalonym hula-hopem.

Podsumowując: super impreza (serio, nawet MI się podobało), ale chyba jestem już za stara, więc jeśli ktoś w przyszłym roku wybiera się autem, to rezerwuję miejsce ;) Co nie znaczy, że podróż pociągiem z owczarkiem belgijskim i jego właścicielką, która przypominała starszą Phoebe nie była fascynująca =P Ponadto Pyrkon udowodnił mi, że człowiek może nie spać i nie jeść przez trzy dni, a pomimo to nadal żyć i całkiem nieźle funkcjonować.
Co do samego Poznania. Stereotypy jednak wcale nie są takie głupie, bo 2,50zł za toaletę na dworcu to jednak przesada (choć częściowo rozumiem taką cenę, bo była naprawdę wypasiona =P), nie mówiąc o tym, że brak toalety w Pizza-hut, która się ponoć uważa za restaurację, a nie zwykła pizzerię tak mnie zaskoczył, że nawet nie wiem jak to skomentować....

A po zdjęcia zapraszam na facebooka :) W przyszłym roku jak brzuch pozwoli, to może w końcu zdecyduję się na Slave Leie =)

poniedziałek, 23 marca 2015

Partia zakończona, czyli co wypadło na kości....


Jedna sesja i druga sesja sprawiły, że jakoś tak długo zeszło mi z książką. Choć staram się czytać dużo, to życie i trochę też moje lenistwo weryfikuje założenia. Ale dotarłam nareszcie do ostatniej strony. Przy czym mówię nareszcie tylko dlatego, że jeszcze kilka części przede mną. Deja Dead nie okazała się wprawdzie tym na co liczyłam, ale kiedy w końcu udało mi się pokonać ustawiczne myślenie o serialu, czytanie stało się ogromną przyjemnością. Choć uważam, że to trochę nieuczciwe reklamować książkę logiem serialu, skoro jedyne co je łączy to imię, nazwisko i zawód głównej bohaterki. Niemniej jednak jest to doskonale napisana, trzymająca w napięciu (serio, w niektórych momentach bałam się czytać, obawiając się, że wydarzy się coś strasznego ;)) powieść kryminalistyczna i z pewnością sięgnę po kolejne części. Nie pokochałam wprawdzie Temprence tak bardzo jak jej serialowej imienniczki ale taka też daje radę.


Widać, że Kathy Reichs jest antropologiem, to co pisze jest sensowne i choć nie sprawdzałam to wydaje mi się, że poprawnie opisane. Niestety ze dwa razy zdarzyło jej się zapomnieć, że kryminał to jednak lekka forma, a nie naukowe opracowanie. Opis śladów jakie zostawia narzędzie ciągnący się kilka stron, to mimo wszystko dla przeciętnego człowieka zdecydowanie za dużo.
Nie mogę się doczekać, aż przekonam się czy z powstającej w trakcie wydarzeń relacji, w kolejnych tomach narodzi się jakiś romans, a istnienie kolejnych części nawet gdybym nie wiedziała o ich istnieniu jest mocno widoczne po ostatnim rozdziale.
Cóż więcej pisać, myślę, że każdy fan kryminałów będzie zadowolony z sięgnięcia po tą pozycję, jest dobra zarówno technicznie, jak i pod względem fabuły. Ostrzegam jednak fanów Kości, że na czas czytania obowiązkowym jest zapomnieć o istnieniu serialu. A potem znów można wrócić, do dziesiątego ostatniego sezonu i delektować się równie świetną ale jakże inną historią.....



piątek, 6 marca 2015

Karton, makulatura i próba recyclingu


"Mały, osierocony chłopiec, wychowany przez pudełkowych trolów, próbuje uratować przyjaciół od nikczemnego niszczyciela szkodników." To tyle jeśli chodzi o filmwebowy opis. Opis jakich wiele, nic ciekawego, ale sam tytuł robi bajce ogromną krzywdę. Pudłaki, no cóż może być ciekawego w historii, która tak się nazywa?... Ale kiedy spojrzymy, że są to pudełkowe trolle opowieść staje się już na wstępie bardziej fascynująca. O fabule rozpisywać się nie będę, bo w ogólnej konstrukcji nie jest jakaś nadzwyczajna (ale spojlery i tak będą ;)). Wiadomo, że są ci dobrzy, którzy uważani są za złych, przez innych dobrych, którzy jednak się zagubili i ci źli, którzy chcą wykorzystać naiwność tych drugich dobrych, wmawiając im, że ci pierwsi dobrzy są źli i trzeba się ich pozbyć. Potem większość rozumie swój błąd, intryga wychodzi na jaw i wszyscy żyją długo i szczęśliwie, poza złym brzydalem.

z facebookowego fanpage The Boxtrolls



O samej animacji pisać nie będę bo się na tym kompletnie nie znam ale doceniam żmudną pracę, bo z pewnością wymagała nie tylko precyzji ale przede wszystkim cierpliwości i ogromu czasu. Chociaż o oryginalność wyglądu głównego bohatera mogli się bardziej postarać, bo odkąd pojawiło się "How to train your dragon" to nastała moda na chudego rozczochranego bruneta jako bohatera kreskówki. (swoją drogą zdanie miało brzmieć "odkąd HTTYD dostało oscara" ale coś mnie natchnęło, żeby to sprawdzić i byłam tak zdziwiona, że przez kilka minut się na to patrzyłam. A to utwierdza mnie po raz setny w przekonaniu, że oskary, to od bardzo dawna tylko jakiś mało śmieszny żart...) I tak, aż trzech głównych bohaterów wśród tegorocznych nominowanych, wyglądało dokładnie tak jak Czkawka z "Jak wytresować smoka". Przy czym jeden przypadek jest uzasadniony bo to on sam =P Spotkałam się także z opiniami, że Pudłaki są kopią Minionków, ale osobiście uważam, że mają tylko takie same pośladki ;)

No i o samej bajce tyle, ale zanim Disneyowskie księżniczki wmówiły nam, że w produkcji dla najmłodszych chodzi o to, żeby były śliczne i różowe, bajki miały przede wszystkim zawierać jakieś przesłanie i czegoś uczyć. I to jest największą zaletą "The Boxtrolls". Bo poza uświadomieniem, jakże radosną sceną końcową, że trzeba słuchać co mają do powiedzenia ci, których kochamy, wyrabiać sobie zdanie o innych dopiero kiedy ich poznamy i standardowym bądźmy dobrzy dla ludzi, a niektórzy mogą kłamać bo świat nie jest idealny, to jest też przesłanie trochę bardziej ukryte i chyba znacznie ważniejsze.

Tu pojawi się wspomniany wcześniej przeze mnie spoiler!

A mianowicie o coś czego by tu nie było gdyby Pudłaki, Pudłakami nie były, a tylko zwykłymi trollami lub np. trollami w torebkach foliowych. Jest w animacji złowieszcza scena, w której wszyscy kartonowi bohaterowie mają zostać unicestwieni zgniatarką, a rozczochrany Eggs błaga ich, żeby uciekały, wyszły z pudełek bo inaczej zginą. Nie chcę się zastanawiać, co czuje maluch kiedy widzi ten przepełniony rozpaczą obraz i przez jakiś czas myśli, że zło zwyciężyło. No hej!, w końcu jest jeszcze mały i może nie wiedzieć, że w animowanym, dziecięcym świecie historia musi się zakończyć dobrze.... I kiedy wydaję się, że tym razem może być inaczej niż zwykle, pojawiają się nagie trolle i ratują sytuację, a na retrospekcji widzimy jak przez dziurę w pudle udało im się uciec. A morał z tego jest taki, że i my musimy czasem wyjść ze swoich własnych pudeł. Może nie zawsze jest, aż tak dramatycznie, że ma to na celu ratowanie życie ale jednak musimy. To nie tak, że możemy. Serio, musimy. Nie mówię, że na zawsze, że całkowicie. Ale są takie momenty, że trzeba wychylić głowę, ze swojej bezpiecznej kryjówki. Z pudła, które sami sobie stworzyliśmy, ze swoich leków, uprzedzeń, złych doświadczeń. Ja na przykład strasznie nie lubię poznawać nowych ludzi, ale wiem, że pomijając to, że może nam się jakaś znajomość w życiu przydać, to czasem wśród bandy ludzi niewartych nawet chwili naszej uwagi, poznajemy wspaniałe osoby. Być może nie są to przyjaźnie na całe życie, być może kiedyś to będzie znajomość tylko na zasadzie facebookowych życzeń świątecznourodzinowych, ale w danym momencie są to mega ważni ludzie w Twoim życiu, którzy jeśli im na to pozwolisz, pomogą Ci znaleźć małą szczelinę w pudle, żeby przez nią od czasu do czasu wyglądać i przy odrobinie szczęścia nie rozerwą kartonu ;) I bynajmniej nie chodzi mi o to, żeby zrzucić karton permanentnie i biegać nago (w sensie emocjonalnym), krzycząc "TU JESTEM, róbcie co chcecie!" Bo czasem trzeba wrócić do kartonu, żeby nie zwariować. Tylko niech nasze pudełko nie przeszkadza nam w życiu, prawdziwym życiu, a nie tylko egzystencji. Więc zróbcie w tym tygodniu coś, czego dotąd nie robiliście, a czego się boicie lub wydaję się wam, że nie dacie rady. Niech to będzie nawet zwykłe uśmiechnięcie się do kogoś w autobusie albo powiedzenie czegoś miłego obcej osobie albo spróbowanie nowej potrawy, cokolwiek. Kto wie, co wyniknie z uchylenia wieka....



Rozpisałam się, a kompletnie nie wiem czy dokładnie przekazałam to co chciałam... Więc, jeśli ktoś mnie nie do końca zrozumiał, to zachęcam do obejrzenia filmu, może wtedy się rozjaśni, ewentualnie do pisania komentarzy bądź wiadomości, jestem otwarta na dyskusję.... pod warunkiem, że klawiatura się zmieści do pudła ;)

poniedziałek, 2 marca 2015

Tylko jeden odcień szarości czyli pan Grey nie tak straszny jak Go malują....


Tego posta być nie powinno. Zarzekałam się, że absolutnie nie oglądnę "Pięćdziesięciu twarzy Greya", jednak komentarze w internecie wręcz mnie do tego zmusiły.... No bo, jak nie zerknąć na film, będący wcieleniem wszelkiego zła świata, deprawacji totalnej i obrzydliwego wyuzdanego seksu? Na film, który stał się jeszcze większym wrogiem grzecznych dziewczynek niż Harry Potter, Pokemony, Gwiezdne Wojny i tarot razem wzięte. No właśnie! Chcąc nie chcąc musiałam.

Zdjęcie: tvn24.pl

W międzyczasie obejrzałam klasyk "9 i pół tygodnia". W tym momencie pojawił się pomysł na post porównawczy, bo stwierdziłam, że to jest to, o czym ponoć jest Grey. Czekałam cierpliwie, aż film pojawi się w internecie, bo jednak bez przesady, płacić za to nie będę. Choć pojawiła się taka myśl, żeby jednak. Jakaż radość i szczęście, że szybko ten pomysł został odrzucony! Seans mam za sobą, ale koniec końców porównania nie będzie. A to dlatego, że porównywać nie ma czego.  Film jest tylko jeden poziom wyżej niż Kac Wawa, bo tu przynajmniej twórcy udają, że jakiś scenariusz miał być. Tak właściwie, to nie wiem o czym był ten film, bo w sumie chyba o niczym. A uwierzcie ja strasznie lubię badziewnie, beznadziejne produkcje, kocham nisko budżetowe niemieckie komedie, a na Striptizerkach Zombie bawiłam się świetnie. A to dużo mówi o tej produkcji.... Ponadto zastanawiałam się, skąd oni do jasnej anielki wzięli tą aktorkę. Dawno nie wiedziałam czegoś tak złego. Umiejętnościami aktorskimi przewyższają Dakote Johnson polskie aktorki i to nawet takie występujące w Pamiętnikach z wakacji, a chemii między nią, a Jamiem Dornanen nie ma ni krzty. Choć aktor przynajmniej próbuje, widać, że chłopak stara się wyciągnąć z tego co dostał ile może, no ale nie jest, aż tak zdolny, żeby pociągnąć cały film. Ogólnie obsada, poza główną bohaterką, nie jest aż taka zła. A i brak jakichkolwiek aktorskich umiejętności nie przeszkadzałby mi tak bardzo, gdyby aktorka była, jeśli nie piękna, to choć ładna, a tu taka sytuacja.... Christian też bosko ciasteczkowy nie jest, natomiast były takie ujęcia, w których mogłabym zrozumieć, że się dziewczynom podoba ;)
Przeglądając ciekawostki o filmie w rubryce z nazwiskami branymi pod uwagę natknęłam się na kilka na prawdę fajnych i zdolnych ludzi i choć rozumiem, dlaczego nie zgodziliby się po przeczytaniu "scenariusza" wystąpić w tym obrazie to jest to zdecydowanie wielka szkoda. Bo w ciemno daję Greyowi 8/10 zakładając, że główne role grają Alexander Skarsgård i Kat Dennings. Z taką obsadą żadne braki scenariuszowe nie byłyby mi straszne, a ta dwójka sprawiłaby nawet, że wybrałabym się do kina, choć z założenia tego nie robię.

Zdjęcie: facebook
Zdjęcie: facebook





















Przechodząc powoli do tematu poza filmowego ale jakże z tym filmem związanego. Największym absurdem tego filmu (poza faktem, że w ogóle powstał i zarobił tyle pieniędzy) jest fakt, że kiedy Anastazja jest bita przez "ukochanego" w trakcie seksu, przyrządem, jakkolwiek się nazywa, używanym przez dżokejów, podoba jej się ów fakt, natomiast na końcu filmu kiedy uderza ją parcianym paskiem, co wydaje mi się zdecydowanie mniej bolesne (w końcu poprzednie urządzonko jest z założenia po to, żeby bolało? wprawdzie konia, ale to nie ważne ;)) Ana strzela focha, jakby właśnie usłyszała, że główny bohater jest Hitlerem i teraz wymorduje jej całą rodzinę.... Mój mały rozumek kompletnie tego nie ogarnia.

Czytając o książce czy filmie i samemu nie mając z nimi żadnego kontaktu, a zastanawiając się nad ich fenomenem, myślałam, że w końcu zrozumiano, że kobieta nie zawsze potrzebuje romantyka i czasem trzeba ją pchnąć na ścianę i całować aż straci dech, że potrzebujemy męskich mężczyzn i zdecydowanych zachowań. I jakże się pomyliłam, bo okazało się, że jest to opowieść o dziewczynie, która tak strasznie boi się samotności, że zakocha się w pierwszym lepszym, który okaże jej choć odrobinkę zainteresowania. Najsmutniejsze jest to, że takich kobiet jest strasznie dużo, że utarło się, iż kobieta samotna jest niekompletna i za wszelką cenę musi sobie kogoś znaleźć. Baby weźcie się w garść! Minęły już czasy, że mamy siedzieć i czekać na księcia! Trzeba się ogarnąć, bo na co księciu ostatnia pierdoła, która boi się nawet swojego imienia? Nikt z taką osobą na dłuższą metę nie wytrzyma...

No i w końcu temat, który wywołuje największe kontrowersje, a u mnie powoduje największy wybuch śmiechu. W dwudziestym pierwszym wieku, kajdanki wywołują jeszcze jakieś kontrowersje?? Serio?? Może w filmie były wspomniane jakieś bardziej nietypowe rzeczy, podkreślam nietypowe a nie niestosowne, szokujące, wyuzdane czy jakkolwiek deprawujące, to o tyle to co było pokazane na ekranie i wszystko na co zgodziła się Ana to był tylko seks. Ludzie seks! To takie coś, dzięki czemu jesteście na świecie i coś co z założenia ma sprawiać przyjemność. Dlaczego chcecie wchodzić z butami do czyjegoś łóżka, czy nie łóżka, co kto woli? Naprawdę, aż tak was oburza, że ktoś postrzega swoją seksualność inaczej niż wy? A to, że umiarkowany ból sprawia przyjemność już dawno zostało potwierdzone naukowymi badaniami, taka reakcja mózgu, sory... Niestety, więcej wyuzdania było w komentarzach na temat filmu, niż w samym obrazie, więc okazało się jak zwykle, że z filmowców tacy bardziej erotomani gawędziarze. A jak chcecie dobry film o kobiecie zapatrzonej w faceta, który ją wykorzystuje, z jakimiś sensownymi scenami erotycznymi i prawdziwie zdrożnymi elementami, to jak zwykle trzeba uciec się do klasyki i polecam "9 i pół tygodnia", bo prawdziwym Christianem pozostaje  Mickey Rourke ♥

A prawdziwym Greyem Gandalf  ;)

Grafika z:  hideyourarms.com

wtorek, 24 lutego 2015

Czego nauczył mnie SmokBlog


Jakiś tydzień temu wspominałam o #SmokBlog. Najwyższa pora podsumować przemyślenie na jego temat. Spotkanie było poświęcone zagadnieniu jak być wyrazistym blogerem i dlaczego to takie ważne, aby posiadać tą cechę. Mój problem polega na tym, że niby z jednej strony zgadzam się z postawionymi tam tezami, że skupiając się na jednym temacie czy rodzaju blogowania, najłatwiej zdobyć szeroką grupę odbiorców. Z tym, że trzeba się czymś wyróżnić oczywiście też. Do pewnego stopnia z tym, że dopiero mając wiernych czytelników, czy like'owiczów możemy nieśmiało wprowadzać jakieś dodatki czy lekkie zmiany również. Tylko z drugiej strony tak sobie myślę, a niby dlaczego mam się ograniczać! Czy na prawdę ten bloger podróżniczy nie ma nic innego do powiedzenia, albo czy jedyną umiejętnością blogera kulinarnego jest gotowanie?? No chyba nie. Przynajmniej ja chcę patrzeć na tych ludzi jakoś bardziej wielowymiarowo.
Nie powiem, że i ja nie próbowałam się skupić na jednej dziedzinie, bo z założenia ten blog miał być szafiarski, no i do pewnego, niewielkiego ale jednak, stopnia zawsze będzie. I jasne, było wtedy więcej wejść, bo wszelkie listy blogów szafiarskich sprawiały, że zawsze gdzieś to było widoczne i choćby z ciekawości ktoś się zawsze przyplątał. Problem polega na tym, że nigdy takim pełnoprawnym w tej dziedzinie blogiem Francis nie było. Pojawiały się bowiem zdjęcia ubrań, czasem nawet informacja gdzie były kupione ale nigdy o nich nie pisałam, były jedynie tłem. Ale próbowałam tej rozdzielności tematycznej, prowadząc ten blog -niby szafiarski, drugi -z biżuterią hand made, trzeci -około kulinarny, itd. Efekt był jeden, każdy z tych blogów leżał zaniedbany. Pojawiał się pomysł na wpis, a potem zastanawiałam się, na którego bloga go wrzucić i zazwyczaj kończyło się na tym, że nie pojawiał się nigdzie. Więc co mi tam, blog od jakiegoś czasu jest jeden, bo pogodziłam się z myślą, że nie będę popularnym blogerem i jeśli to jest wina zbyt szerokich zainteresowań to trudno. Natury bliźniąt się nie pozbędę i nic na to nie poradzę, że świat jest zbyt interesujący bym potrafiła się skupić tylko na jednym jego aspekcie. Wracając natomiast do tego czym się wyróżnić, to skoro nie jest to tematyka bloga, ładnych dziewczyn w blogosferze jest trochę, to niech to będzie fakt, że piszę go dla siebie, a nie dla popularności. O! I nie zrozumcie mnie źle, bo to tylko duża część prawdy z tym pisaniem dla siebie. I uwierzcie, że każdy pojedynczy like, komentarz czy świadomość, że ktokolwiek czyta moje wypociny, bardzo mnie cieszy i szczerze dziękuję ;) Jednak w myśl zasady, że dziennikarz powinien wiedzieć coś o czymś i coś o wszystkim nadal tematyka będzie zróżnicowana i jeśli komuś to nie pasuje to nie jest moje zmartwienie, a prawda jest taka, że nie każdy musi każdy wpis czytać, a dzięki rozpiętości tematycznej myślę, że każdemu jakaś część moich wpisów przypadnie do gustu....
I kończąc, stwierdzam, że pomimo, iż z wpisu wynika, że niczego się na Smokach nie nauczyłam, to prawda wygląda trochę inaczej, bo po przemyśleniu sobie wystąpień, nabrałam pewności, że jednak blog jest taki jakbym chciała, żeby był, pomimo braku czytelników liczonych w tysiącach, bo jest taki jak ja. Dziwny, co chwilę inny, wielobiegunowy, tematycznie nieprzewidywalny.... ♥

piątek, 20 lutego 2015

Kiedy muzyka kradnie obraz....


Oglądając kilka dni temu film "Całe szczęście", w połowie zorientowałam się, że nie mam pojęcia o czym jest... Znaczy wiedziałam, bo opis dystrybutora mówił właściwie wszystko, natomiast kompletnie nie skupiałam się na fabule, odkąd padły pierwsze znajome dźwięki (drugiego na mojej liście ulubionych brytyjskich zespołów) McFly. Od tej chwili czekałam tylko, aż znowu usłyszę jakąś piosenkę. Ekscytowałam się każdym ich pojawieniem na ekranie, z nadzieją, że zagrają i zaśpiewają.



I nie był to pierwszy tego typu przypadek. Podobne, choć nie aż tak silne odczucia, miałam oglądając jeden z sezonów Callifornication, w którym gościem był Marylin Manson. Choć jego rola była potwornie obleśna i utożsamiała wszystko co myślałam o MM, kiedy pierwszy raz zobaczyłam jego teledysk, a jak nie chcę myśleć teraz, jego obecność sprawiała mi jakąś taką wizualnie emocjonalną radość.



I tak sobie myślę, czy to dobre posunięcie ze strony producentów. Niby z jednej strony przyciągają dodatkowych widzów, a z drugiej kradną sporą część uwagi i odciągają myśli od filmu/serialu. Na szczęście dla ciekawych obrazów, kradzież występuje niemal tylko wyłącznie kiedy muzycy grają samych siebie. No chyba, że się mylę, to wyprowadźcie mnie z błędu, podajcie jakieś przykłady czy coś ;) Jednak na potwierdzenie mojej tezy rzucę Johnem Bon Jovim, który choć podnosił ciśnienie niejednej kobiecie, to Ally McBeal była ciągle tym samym serialem o prawnikach (ale zdradzę Wam tajemnicę, tam gwiazdą nr1 był Berry White =P). Jak już rzucam gwiazdami to co mi tam, dołożę i Aaliyah, która fenomenalnie zagrała Akashe w Królowej Potępionych. Nawet pomimo świetnej roli, nie udało jej się przyćmić starego wampira powracającego jako gwiazda rocka, no bo jednak bez przesady, czy może być coś lepszego niż wampir i rockman w jednym?!?




Nie zapomnijmy jeszcze o osobnej kategorii, którymi są filmy o danym muzyku. I nie chodzi mi tu bynajmniej o filmy dokumentalne, ale o takie, w których piosenkarze grają główne role. W końcu nie da się ukraść własnego filmu.
I mówcie co chcecie, ale w podstawówce każda dziewczynka chciała być jak SpiceGirls, więc ten film jest świetny i koniec dyskusji!! ;)



Podsumowując, wpis miał być nieco o czymś innym, a wyszło na to, że był okazją do podrzucenia Wam kilku, kompletnie niepasujących do siebie piosenek, no cóż, zdarza się. Ale może ktoś ma przemyślenia na ten temat i rozwinie lub zaneguje moje myśli?? Serio nie bójcie się, można komentować!... ;)

wtorek, 17 lutego 2015

No i klops....


W minionym tygodniu odbywały się w Krakowie dwie skrajnie różne imprezy, na które postanowiłam się wybrać i mam po nich również skrajnie różne wrażenia.
Od marudzenia zaczynając ;) targi ślubne w Galerii Bronowice raczej nie zachwyciły i myślę, że nie tylko mnie. Może inaczej do nich podchodzę bo takie wydarzenia z założenia organizowane są dla kogoś, kto już ma ślub i wesele na etapie planowania, a mnie zaprowadziła tam raczej czysta ciekawość. Wydaję mi się jednak, że nazywanie targami dwóch stoisk z sukienkami, dwóch z ciastami, takiej samej liczby hoteli, jednej kwiaciarni, jednego jubilera i kilku samochodów to jednak lekka przesada. Jasne, były przewidziane jakieś pokazy i prezentacje, natomiast co i o której to już nie było wiadomo, jak żeś ciekawy to siedź i czekaj. W ulotce znajdowały się tylko informacje, że coś będzie, bez podania żadnego planu i odsyłacz, że na stronie internetowej jest więcej informacji, tylko chyba ktoś zapomniał je uzupełnić, bo było tam dokładnie to samo co w ulotce. Udało mi się załapać na jeden pokaz sukien ślubnych i po raz kolejny słowo pokaz jest mocno na wyrost, ponieważ pokazano 4!, słownie CZTERY suknie....  Jedyną ciekawą rzeczą było stoisko barmanów, którzy jednak niestety nic nie pokazywali, a co więcej, miałam wrażenie, że wcale nie chcieli tam być bo siedzieli z obrażonymi minami przy swoim stoliku.







 Drugim wydarzeniem był SmokBlog. No i tu moja opinia jest dużo bardziej pozytywna. Jest pozytywna tym bardziej, iż pomimo tego, że szłam tam pełna nadziei, że tym razem będzie inaczej, to mój umysł nauczony doświadczeniami zeszłorocznymi trwał w przekonaniu, że duże fajne imprezy w Krakowie zawsze okazują się fajnymi jednak nie być.... I Boże, jak miło się przekonać, że jednak się da! Pomimo, że było to dopiero pierwsze spotkanie z cyklu, to organizatorzy stanęli na wysokości zadania i choć bez małych mankamentów się nie obyło, to bardzo bardzo duży plus. Nie wszystkie trzy wystąpienia mi się podobały, ale po pierwsze nie wszystko się musi wszystkim podobać, a po drugie nie każdy urodzonym mówcą jest. Natomiast najważniejsze, że nawet jeśli nie ciekawiło mnie konkretne wystąpienie to wiedziałam, że prelegent jest przynajmniej przygotowany, co uwierzcie nie jest takie oczywiste.... Panel dyskusyjny również był ciekawy, poza faktem, że prowadzący zapominał o mikrofonie, co jednak chyba wynikało z faktu wciągnięcia się w dyskusję ;) No i ludzie, gdzie dostaniecie za darmo pizze? Sponsor na medal w mieście studenckim ;)
Co do mankamentów, to choć było ich niewiele a właściwie był jeden to oczywiście wierzę, że następnym razem nie będzie żadnych ;) A tym razem było nim miejsce, w którym SmokBlog się odbywał. Niektórzy narzekali na duchotę ale moim zdaniem wystarczyło się rozswetrować i było ok. Natomiast w tym samym czasie piętro wyżej odbywał się  koncert, po którego zakończeniu ludzie stali pod drzwiami i byli na tyle głośni, że zagłuszali panelistów... No i kwestia biletów. Rozeszły się podobno w 27minut i niestety nie wszyscy mogli przyjść. W związku z tym chciałam powiedzieć, że było beznadziejnie i nie przychodźcie na następne spotkanie ;) A tak na poważnie to szczerze polecam, jeśli tematyka blogów choć trochę was interesuje.

Zdjęcie Krzysztof Kotkowicz
Zdjęcie Krzysztof Kotkowicz
Mina przed i po pizzy tak samo zadowolona więc chyba smacznie było ;)


A gdzie ten klops zapytacie. W końcu wybrałam się na słynne szwedzkie klopsiki do Ikei. No i O! Ani nie niedobre, ani nie takie cudowne jak ludzie mówią. Natomiast pomimo początkowego sceptycznego nastawienia, po co mi ta czerwona paciaja, to ktoś kto wpadł na to, że borówki pasują do mięsa mielonego miał łeb na karku. Być może jeszcze się kiedyś na nie skuszę, ale już bez takiego entuzjazmu, a jeśli ktoś nie był,  a spróbować by chciał to polecam porcję 15sztuk bo są dosyć małe i 10szt to porcja dla kogoś kto nie jest głodny a chce spróbować. No i taki klops! ;)

Byłam tak podekscytowana, że zapomniałam zrobić zdjęcie zanim zaczęłam jeść =P





PS. Zapomniałam ostatnio napisać, że wszystkie zdjęcia w postach o serialach pochodziły z oficjalnych facebookowych profili

czwartek, 12 lutego 2015

Czasopożeracze część4 - ostatnia


Nie przedłużając przechodzę do dwóch ostatnich seriali. (Choć jeśli ktoś mnie zna to wie jakich jeszcze brakuje na tej liście ;))

2. Bones


Opowieść o dwójce przyjaciół i najbardziej na świecie niepasujących do siebie ludziach tworzących najcudowniejszą parę. Pokazuje, że piękno i inteligencja świetnie się uzupełniają. Ważne są w nim nie tylko praca ale też życie głównych bohaterów, którzy są ciekawi i wielowymiarowi, co odróżnia Kości od innych seriali kryminalnych. Wielce smutek, że ostatni sezon.....


1. Friends



Są co najmniej trzy powody dla których oni, chcąc nie chcąc, musieli się znaleźć na pierwszym miejscu. Po pierwsze rozpoczęli erę serialową, która teraz jest w największym rozkwicie. Sprawili, że w końcu nie było wstydem się przyznać, że ogląda się tego typu produkcje. Jako pierwsi dostawali milionowe gaże za odcinek (za co swoją drogą powinien im podziękować Ashton Kutcher =P).
Po drugie, wczoraj swoje 46 urodziny obchodziła najpiękniejsza kobieta na świecie  ♥Jen
Po trzecie, no cóż jest ważniejszego w życiu niż przyjaźń??...


Ot i całe 10. Powtarzam jeszcze raz, że są to moje ulubione seriale, więc żadnych myśli typu "czegoś tam brakuje"!. Za to komentarze, że na WASZEJ liście byłoby coś innego zamiast czegoś, jak najbardziej mile widziane ;)

wtorek, 10 lutego 2015

Czasopożeracze część3


Bez zbędnych słów wymieniam dalej ;)

5. True Blood


Jest co najmniej jeden duży powód (wysoki, zabójczo przystojny blondyn wiking) i dwa mniejsze (seksowna Pam i ogólnie rzecz biorąc wampiry) dla których warto oglądać Czystą Krew. Miewał lepsze i gorsze momenty, a ostatni odcinek pozostawił lekki niedosyt, natomiast jest moją ulubioną produkcją o krwiopijcach, a to dlatego, że łączy w sobie to co wampiry z epoki Draculi i obecnej mają w sobie najlepszego. I to sprawia, że pojawi się o nim prawdopodobnie jeszcze dłuższy wpis =)


4. Ally McBeal


Serial z czasów głębokiej podstawówki, który powtórzyłam sobie w 2011roku. Nie można go nie uwzględnić w takim zestawieniu. Grał tu chyba każdy kto w tamtych czasach liczył się w show biznesie, począwszy od aktorów, poprzez wokalistów po komików. I kolejny, który liczy się dla mnie na tyle bym myślała, że chyba będzie o nim osobny wpis ;)


3.Scooby-Doo 


No bo czemu dorosły nie może uwielbiać bajki. Miłość trwa już z dobre 20lat i wciąż nie słabnie. Oglądałam niemal wszystkie filmy i seriale o tej piątce, niektóre były lepsze, inne gorsze ale zawsze sprawia mi przyjemność do nich wracać. Wchodząc na mój profil na filmwebie i wybierając najlepiej oceniane są tam niemal tylko bajki z gadającym psem... ;) I tak wiem wiem, wiadomo kto jest złoczyńcą ale moim zdaniem nie odbiera to ani odrobiny cudowności Scoobiemu.

A za dwa dni możecie się spodziewać ostatniej części wpisu =)

piątek, 6 lutego 2015

Czasopożeracze część2


Ciąg dalszy spisu ulubionych seriali mych.

8. 13 posterunek
 

Pierwszy, a właściwie jedyny polski serial na mojej liście. Mała Francis kochała się w Czarku i za nic nie mogła zrozumieć dlaczego B.Lindę uważa się za przystojniejszego (teraz już wie ;)). Poza tym już do końca życia, krótka spódniczka/sukienka w połączeniu z sandałkami na koturnie będzie mi się kojarzyła z policjantką Kasią, a dziękując za komplement będę robiła to dziwne dygnięcie, które w serialu praktykowała Aleksandra Woźniak =D Szkoda tylko trochę, że pani Ola na długi czas zrezygnowała z grania bo miała wszystko, żeby osiągnąć w tym zawodzie sukces....


7. 2 Broke Girls


Serial serialem, ale Max! To ona tworzy ten serial. Te idealne usta, te cudowne piersi i ta depresyjnoolewcza osobowość tworzą coś, czego nie da się nie kochać. Boże ile ja by dała żeby spotkać kogoś takiego w prawdziwym życiu. Albo byśmy się pozabijały albo zostały najlepszymi przyjaciółkami...
Ale "dodatki" w Dwóch spłukanych dziewczynach też są całkiem niezłe, bo jak można upchać na tak małej przestrzeni wspomnianą już Max, byłą milionerkę, małego azjate - ich szefa, spalonego murzyna w wieku emerytalnym, i parę Ukrainiec - Polka (którą z resztą świetnie gra Matka Stiflera)?? No jak? No nie można i dlatego to się tak świetnie sprawdza =)
Tylko chyba mój facet nie lubi tego serialu, bo strasznie głośno się na nim śmieje =P


6. 666 Park Avenue
Nie mam bladego pojęcia jak doszło do tego, że zaczęłam to oglądać. Bo ja to się jednak jakoś nie lubię bać, a tu jeszcze niewytłumaczalne zjawiska?? No nigdy w życiu! A jednak....
Kto nie chciałby mieszkać w miejscu, w którym może się spełnić jego największe marzenie? Po obejrzeniu sezonu (niestety tylko jednego ale za to genialnego) tym kimś jestem ja. Bo cena spełnienia jest czasem zdecydowanie za wysoka.
Świetna gra aktorska, dobre efekty specjalne, genialna scenografia i kostiumy.
Tylko ta myśl, żeby uważać o czym się marzy....


PS. i taki mały bonus


serio, trzeba wam jeszcze jakiejś zachęty?? ;)


środa, 4 lutego 2015

Czasopożeracze


Zakończył się w blogowym świecie czas podsumowań. W moim prywatnym odczuciu przynajmniej mija ten czas "zeszłorocznych najlepszych" z końcem stycznia. No i jak to ze mną bywa oczywiście znów się nie wyrobiłam z wpisem najlepszych obejrzanych przeze mnie filmów w 2014roku =P Dlatego wpis będzie całorocznoaktualny, bo o dziesięciu moich ulubionych serialach ever (a z filmami może się uda w przyszłym roku ;))

kolejność półprzypadkowa

10. Teoria Wielkiego Podrywu


Tak z miłości do nerdów, z tęsknoty do czasów szkolnych, z powodu niewyobrażalnej słabości do Koothrappaliego, z powodu kilku cech Sheldona, które odnajduję u siebie i dlatego, że czasem czuję się wśród niektórych znajomych jak Penny przy chłopakach.... ;) 
I chciałam przypomnieć, że jeśli ktoś gra w D&D, to ja choć nie ogarniam to bardzo chętnie!! =D


9. Zbuntowany Anioł


Możecie się śmiać, że telenowela ale prawda jest taka, że każdy w dzieciństwie ją oglądał. Pamiętam, że w trakcie emisji ostatniego odcinka byłam na zielonej szkole i byłyśmy z koleżankami strasznie złe, że go nie oglądniemy ale na szczęście w ośrodku była świetlica z telewizorem i miejsc brakowało, trzeba było oglądać na stojąco  ;) 
I tak sobie myślę po latach, że ten serial miał na mnie jako na młodego odbiorcę ogromny wpływ. Nie tylko chodziłyśmy z koleżanką w trampkach i odwróconych daszkiem do tylu czerwonych czapkach ale być może to właśnie dzięki Milagros lubię teraz piłkę nożną. Poza tym każda z nas chciała być taka jak główna bohaterka. Pokazano nam gówniarzom, że dobrym sercem i ciężką pracą też można coś osiągnąć i mieć całkiem fajne życie... I choć czasem za tą dobroć dostajemy po dupie, to jednak w ogólnym rozrachunku to się opłaca. 
Co się tyczy głównego wątku to nie ma się co rozpisywać bo akurat związek Mili i Ivo to chyba nie do końca jest dobry przykład do naśladowania ;)
I jeszcze coś zaskakującego w kontekście telenoweli o miłości. Nie uważam się za jakoś super wierzącą ale ten serial nauczył mnie jak się modlić. Bo to, że mówiono nam, że lepiej mówić własnymi słowami a nie klepać formułki jakoś nie docierało, bo nikt nam nie pokazał jak to zrobić, aż nauka przyszła z najmniej spodziewanego źródła. I wydaję mi się, że jeśli rodzicom zależy na tym, żeby zbliżyć dzieci do Boga to wiem, że to brzmi dziwnie ale ten serial jest  do tego idealny (szczególnie zamiast ciągania dzieci na siłę po kościołach).
A tak na koniec w skrócie. No popatrzcie na nich, jak można nie uwielbiać patrzeć na tak pięknych ludzi, tak idealnie do siebie pasujących i z tak silną chemią pomiędzy nimi ;)



czwartek, 29 stycznia 2015

Kości zostały rzucone!.... (czyli półrecenzja Deja Dead ;))


Nigdy nie ekscytowałam się przed przeczytaniem żadnej książki tak jak tym razem. Wynika to z kwestii niezmiernej miłości do serialu Bones, ale przede wszystkim z dostępności Deja Dead. Myślałam już chwilami, że dostanie jej w swojej ręce graniczy z cudem, jest trudniejsze niż odbicie złota wielkiemu smokowi, powrót do przeszłości w celu uratowania życia swojego przyjaciela i odnalezienie świętego Grala razem wzięte, a jednak się udało! I to pomimo tego, że jest właściwie nie do kupienia, nie ma jej w żadnej księgarni stacjonarnej, internetowej, allegro, e-bayu, ani w mojej bibliotece. Znalazł się za to jeden jedyny egzemplarz w bibliotece miejskiej w krk. Cierpliwie czekałam trzy tygodnie, aż zostanie oddana i będę mogła dostąpić do zaszczytu trzymania jej w swych dłoniach… Okazało się, że biblioteka tak naprawdę również nie posiada egzemplarza, a jedynie ksero ale nic tam, tekst to tekst. Już po przeczytaniu podziękowań wiedziałam, że książka jest dobrze napisana ale… No właśnie odwieczne ale. Być może nie spodziewałam się, że będzie to dokładny przekład serialu, nie mniej jednak nie sądziłam że nie ma z nim właściwie nic wspólnego. To za co kocham Tempi, w powieści nie występuje. Dr Brennan jest jakaś taka… ludzka?... Nie znajduję innego określenia. Jej zwyczajność jest uderzająca dla fana jej ekranowego odpowiednika. Wracając natomiast do technicznej strony, to ufam autorce, że przygotowała się do pisania rozmawiając z różnymi specjalistami, natomiast stwierdzam, że tłumacz nie odrobił tej ważnej lekcji…. 
No cóż zobaczymy, na razie tyle przemyśleń po kilku rozdziałach. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że nie jest to zwykły, jak każdy inny tyle, że dobrze napisany kryminał... Trzymam kciuki! =P 

zdjęcie z facebookowego profilu serialu